Dzisiaj pokażę Wam część mojej pracowni. To miejsce, gdzie ostatnio spędzam coraz więcej czasu. Chyba jeszcze na początku tego bloga pisałam o tym, gdy wszystkie przybory potrzebne do szycia mieściły się w pudełku po butach. Szkoda, że nie mam tego pudełka, bo było pięknie obłożone papierem, a w środku zrobiłam odpowiednie przegródki – na nici, igły, zamki. To były moje początki przygody związanej z szyciem.

Wtedy musiałam znosić maszynę na dół do kuchni i tam, wieczorami, gdy Madzia poszła spać, starałam się coś działać. Wtedy nie myślałam o tym, że będę mieć oddzielny pokój do szycia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że szycie stanie się tak ważną częścią mojego życia, w takim stopniu jak jest to teraz.
Po przeprowadzce nie musiałam już nigdzie nosić, czy też chować maszyny. Miałam już oddzielny pokoik. Mały, pewnie 2×3 metry. Początkowo nie było w nim nawet podłogi, tylko beton, a na nim dywan. Nie było to jednak ważne, bo miałam już swoją przestrzeń do szycia. Tutaj mogłam się schować i oderwać się od monotonii życia codziennego, odreagować stres związany z bycie full time mamą (czytające to mamy chyba wiedzą o co chodzi – pomimo całej miłości do dzieci, czasem trzeba gdzieś uciec, zrobić coś dla siebie. Inaczej się nie da, bateria nie może być cały czas naładowana jeśli nie podłączy się jej do jakiegoś źródła zasilania;).

Po pewnym czasie ten pokoik zrobił się dziwnie mniejszy. Ta mała przestrzeń, która jednak początkowo była jakąś przestrzenią zaczęła się zapełniać „bardzopotrzebnymirzeaczmi”. Tkaniny, nici, wypełniacze i wiele innych rzeczy zaczynały wypełniać pustą przestrzeń. Tak ją wypełniły, że pokoik zaczął mnie przytłaczać.
Na przeciwko pokoiku była sypialnia. Z łóżkiem i szafą. Ale czy do spania potrzeba dużo miejsca?  Przecież jak zamykam oczy i tak nie widzę ile przestrzeni jest wkoło mnie. Pomysł zamiany pokoi szybko został zrealizowany (mąż był jak najbardziej za:). Łóżko trafiło do małego pokoju (szafa już się nie zmieściła), a cały mój dobytek szyciowy trafił do pokoju ponad 2 razy większego.

Teraz tutaj szyję. W związku z nowymi sprzętami, które mogłam ostatnio zakupić w pokoju nie ma już zbyt dużo wolnego miejsca, choć jak na razie jest dla mnie wystarczający. Oby tylko nie zmalał, bo zostanie mi już tylko wyprowadzka z domu ;).

Chciałam pokazać Wam jeszcze zdjęcia moich pomidorków, z których cieszę się jak dziecko. Są to moje pierwsze wyhodowane warzywa. Dla wprawionych ogrodników to pewnie nic, dla mnie to już COŚ. Od czegoś trzeba zacząć. Nie wszystko urosło, z tego co posadziłam, czy posiałam. Ja się na tym kompletnie nie znam. Ja tylko podlewałam je codziennie. I mam dziewięć dużych krzaków, a na nich dużo zielonych pomidorków koktajlowych. Mam nadzieję, że wszystkie dojrzeją. Dopiero zaczynają robić się czerwone, co mnie wielce uszczęśliwiło. Gdy mój debiut ogrodniczy okaże się choć w części sukcesem, na drugi rok może skuszę się jeszcze raz na małą uprawę.
Wiem, rozpisałam się. Dzisiaj wzięło mnie na rozmyślania. Siedzę sobie przy moim nowym biurku (nie ma go jeszcze na zdjęciach) i myślę o moim szyciu i o pomidorkach. Nie wszystko zależy od nas (pomidorki mógł zniszczyć chociażby grad), ale dużo jednak zależy, od naszej pracy, od cierpliwości i wytrwałości, którą włożymy w nasze działania. Dobrze jednak gdy na początku choć małe „coś” wyjdzie, tak na zachętę :).

Dobrej nocy,
Iwona

Pin It on Pinterest

Share This